Niby jest dobrze, nie ma takiego amerykańskiego rozdęcia, ale za to jest właśnie aż za sztywno. Chrystus, jeśli się chociaż słyszało o "Ostatnim kuszeniu", jest postacią dość papierową i mało ludzką, reszta obsady gra dobrze (w końcu to nie byle jakie nazwiska), ale nie ma tak rozbudowanej roli, żeby zachwyciła. Najlepsze co jest w tym filmie to muzyka Alfreda Newmana & "Alleluja".
Von Sydow świetny (jak zawsze), ale sam film momentami strasznie nudny i przewidywalny (oczywiście nie chodzi mi o to, że wiadomo, że Jezusa ukrzyżują i zmartwychwstanie, tylko o to, że wszystkie cytaty i sceny nie pochodzące z Biblii bardzo łatwo rozgryźć, gdzie i kiedy padną; na przykład w scenie rozmowy Jezusa z Piłatem, gdy ten drugi pyta pierwszego którego boga (rzymskiego) jest synem - tylko czekałem aż padnie właśnie tekst "Which god? Juppiter, Hercules, Apollo...?"). No i jeszcze kwestia znanych aktorów, wsadzonych żeby byli (mistrzostwem jest John Wayne i jego "Zaprawdę ten człowiek był Synem Bożym", wypowiadane jakby postać nie była setnikiem, tylko szeryfem - inna rzecz, że nabrałem po wysłuchaniu tego tekstu ochoty na obejrzenie jakiegoś westernu/kryminału z Johnem :D). Za to na zdecydowany plus muzyka oraz rola (rólka może bardziej tu pasuje) Donalda Pleasence'a, który pojawia się jako personifikacja diabła. 6-6,5/10 - a mogło być tak pięknie...