Nie chodzi mi o to, jak Steve ją zagrał - bo zagrał dobrze, ale najważniejsze dzieje się na etapie scenariusza. Wreszcie scenarzysta pomyślał sobie: ,,Hm, może nie przeszarżowujmy tej postaci, nie róbmy z niej mieszanki wzorowanej na Robercie Downeyu Jr. Zróbmy z niego stonowanego terapeutę, który chce pomóc swym pacjentom, ale w sposób niefilmowy. Niech używa swej wiedzy, a nie sztucznej charyzmy"
i to sie udaje. Sceny w jego gabinecie - tam zawsze na pierwszym planie są bohaterowie, on jest cichym mediatorem. Świetnie realistyczna postać, niespotykana w tego typu filmach.