Recenzja serialu

Gwiezdna eskadra (1995)
Thomas J. Wright
Jim Charleston
Joel De La Fuente
Kristen Cloke

Gdybyśmy dwie takie eskadry mieli, to byśmy sami tę wojnę wygrali

Nathan West – 375 zestrzeleń, 429 zabitych wrogów. Cooper Hawkes – 297 zestrzeleń, 311 zabitych. Shane Vansen – 225 zestrzeleń, 258 zabitych wrogów. Wbrew pozorom nie są to moje statystyki z
Nathan West – 375 zestrzeleń, 429 zabitych wrogów. Cooper Hawkes – 297 zestrzeleń, 311 zabitych. Shane Vansen – 225 zestrzeleń, 258 zabitych wrogów. Wbrew pozorom nie są to moje statystyki z najnowszej gry komputerowej, w którą grałem, a w której jedynym zadaniem było: strzelać do przeciwnika. To wyniki 58-ej Eskadry z serialu Glena Morgana i Jamesa Wonga, która oprócz tego potrafiła jeszcze: odbijać zakładników, rozbrajać bomby, osłaniać transportery, chronić rafinerię, dokonywać zwiadów (zawsze z niespodziewanym atakiem przeciwnika), uciekać z więzienia, ratować kolegów z więzienia, szturmować na wrogie pozycje bez strat własnych, skakać na spadochronach, naprawiać wszelkie urządzenia, pilotować obcy statek, atakować w pojedynkę obcym statkiem bazę wroga, podejmować się pewnych misji samobójczych, przeżywać pewne misje samobójcze, rzucać się żelaźniakiem na całą eskadrę wroga, siejąc popłoch, obsługiwać wszelkie systemy różnych statków (uff…), walczyć w dżungli jak komandosi, wprowadzać ręcznie statek na orbitę, ratować pluszowe misie spod ostrzału, przetrwać na obcej planecie kilkadziesiąt dni bez zaopatrzenia, a większość z tych zadań bez oficjalnych rozkazów na tak zwaną samowolkę. Ciekawe, czy zszokowanym Pijawom też w szkołach wmawiali, że jak ktoś jest do wszystkiego, to jest do niczego?
 
Taki jest ten serial, generalnie do niczego. Opowiastka o ultrawszechstronnej, nieśmiertelnej jednostce, choć trzeba sprawiedliwie przyznać, że w jednym odcinku wszyscy zginęli, ale jak się potem okazało to tak naprawdę nie zginęli. Dla tych, dla których "Gwiezdna Eskadra" jest tak zwanym serialem młodości pewnie właśnie zostałem starym pierdkiem, ale nie w pierdku tu rzecz. Rzecz w tym, że "Gwiezdna Eskadra" to idealny przykład na pewną tendencyjność dłuższych seriali akcji, od której na szczęście dziś się trochę odchodzi, skupiając się na krótszych, a przez to wartościowszych miniserialach. Idealny przykład tylko materiałowo, bo samo miejsce niezbyt popularne, więc mało kto to przeczyta. Być może więc stracę, szczególnie że powtarzać się nie mam zamiaru.
 
Dla kogoś, kto próg wytrzymałości ma około 13 odcinków, być może łatwiej jest dostrzec problem, choć akurat na potrzeby badawcze wymęczyłem "Gwiezdną Eskadrę" do końca (brrr). Serial to typowy tasiemiec, z coraz bardziej wymyślnymi dla naszych bohaterów przeszkodami w kolejnych odcinkach, z którymi radzą sobie bez zastrzeżeń. Droga to jednak zwyczajnie ślepa, gdyż idealizuje ich do granic możliwości, a gdy bohater już naprawdę nie może, z odsieczą przychodzi mu deus ex machina. Kiedyś doszedłem do wniosku, że nie da się stworzyć dobrego kilkudziesięcio-odcinkowego serialu opartego na akcji, bo przez jej nadmiar tego bohatera będzie się idealizować, wypaczając przy tym całą filmową rzeczywistość i obsuwając wszystko, co wartościowsze na drugi plan. I tę teorię ""Gwiezdna Eskadra" pięknie potwierdziła. Oczywiście można spróbować ograniczyć akcję (rzadkie okazy, trudne do upolowania), stawiając na ciekawe zawiązanie fabularne i psychologię postaci, ale w tym wypadku, by zbytnio nie przynudzać, trzeba mieć już fach w ręku. Tu także "Gwiezdna Eskadra" również może zaświecić przykładem, gdyż najlepsza scena serialu to soczysty dialog z pierwszego odcinka pomiędzy żołnierzami a sierżantem (kapitalny R. Lee Ermey). Ironiczne gadki o powołaniu, rządzie i wojnie są tu o niebo lepsze niż bzdurne kosmiczne potyczki z finałem wiadomym jeszcze przed ich rozpoczęciem. By być sprawiedliwym, trzeba przyznać, że dwa ostatnie odcinki stoją na wysokim poziomie, ale czy warto się do nich przedzierać przez tak długie zastępy głupot?
 
Oczywiście, to pewnie trochę konflikt priorytetów. Dla jednych liczy się fajny – to nic, że sztuczny – bohater. Dla drugich bohater musi ustąpić logice i względnemu realizmowi. Recenzent-psychol – powiedzą, który szuka realizmu w serialach science fiction. Nie mam tu jednak na myśli realizmu odnoszącego się do naszej prawdziwej rzeczywistości, lecz do tej filmowej. Prosty przykład. Jeśli powiedziane jest, że Pijawy mają ekstra lepszą technologię, to ja bym chciał tę technologię zobaczyć, a nie, że przylatuje 58-a i daje im regularnie łupnia. Bo po co się wtedy to mówi? Po to, żeby zaprzeczyć sobie potem tysiąc razy? I to jest właśnie łamanie własnej, stworzonej rzeczywistości.
 
I dlatego "Gwiezdna Eskadra", starając się bazować na słodkich bohaterach, okazuje się schematyczna, przewidywalna, nudna, wtórna, nielogiczna i miałka. Do tego z niewyobrażalnymi wręcz pokładami nudnej do zarzygania się na śmierć kurtuazji i masą tanich haseł. I choć nie śmiem się porównywać do mistrzów, to jak ulał – jako podsumowanie – pasuje tu żart kabaretu Tey o czołgu z "Pancernych" – gdyby Marines dwie takie eskadry mieli, to by same tę wojnę wygrały.
1 10
Moja ocena serialu:
3
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones